Yamaha SR 400 - Niech Bóg błogosławi kickstarter! - Motogen.pl

Dywagację na temat „nowej” SR rozpocząć należy od tego, jakim jest ona motocyklem. Przede wszystkim, wygląda, jakby wypadła z wehikułu do podróży w czasie, który właśnie wrócił z 35-letniego wojażu. Jedynymi zmianami, w porównaniu do pierwowzoru, są lusterka, zacisk przedniego hamulca, no i nieszczęsny układ zasilania wtryskiem, objawiającym się m.in. obecnością sondy Lambda w kolektorze wydechowym. Reszta wygląda tak, jakby była żywcem ściągnięta z taśmy produkcyjnej w końcówce lat 70. XX wieku. Doprowadza to do zabawnych sytuacji, gdyż trafiłem na osoby twierdzące ze stuprocentową pewnością, ze mają oto przed sobą znakomicie odrestaurowaną SR-kę i wspominające, jak to za młodych, studenckich lat był to ich wierny środek lokomocji. SR wciąż jest tym samym motocyklem – lekkim, zwinnym, wciąż posiada niepodważalny urok i prostotę, które przykuwają uwagę. Brak tu dizajnerskich wodotrysków i to jest największy plus „singla” Yamahy. Dla jednych będzie idealnym towarzyszem codziennych podróży przez miasto i raczej niedalekich weekendowych wypadów, dla innych, jak ją reklamuje producent, stanowić będzie świetną bazę do budowy customa w dowolnie wybranym stylu.

 

>> Przeczytaj też: Yamaha SR 400 – 35 lat tradycji <<

odpalanie wehikułu czasu

Wróćmy jednak do pierwszego wrażenia, zaraz po uruchomieniu silnika. Na próżno szukać tu elektrycznego startera, serce SR ożywa po zabawie z kickstarterem (popularnym kopniakiem). W porównaniu do wersji, która kilka lat wstecz była oferowana na rynku japońskim, powrócił manualny dekompresator – operuje się nim za pomocą niewielkiej dźwigienki umieszczonej z lewej strony kierownicy. Wystarczy ją wcisnąć, aby radykalnie zmniejszyć kompresję i swobodnie możemy operować starterem, ustawiając tłok w gotowości do „odpału”. Doświadczeni jeźdźcy będą to robić na wyczucie, ale mamy też do dyspozycji wskaźnik umieszczony na wysokości wałka rozrządu, w głowicy. To takie małe okienko, w którym co i rusz pojawia się jasny, metaliczny punkt, oznaczający TERAZ! Z kopnięciem daje sobie radę nawet dziecko, no, może takie trochę wyrośnięte. Silnik startuje bez problemu, kopniak nie odbija, nie urywa stopy, a to zasługa elektroniki, sterującej zapłonem, i wtrysku, precyzyjnie dawkującego paliwo. Można zapomnieć o skakaniu na kopniaku, zalanej świecy, pocie zalewającym oczy po półgodzinnym, nieudanym odpalaniu, czy pchaniu motocykla. Silnik pracuje równo, w miarę cicho, ochoczo wkręca się na obroty. Wrażenie jak najbardziej pozytywne, psuje je tylko cholerny fabryczny tłumik – nie usłyszymy głośnego DUM-DUM, tylko ciche pufanie, bliższe raczej mniejszym pojemnościom. Niestety, dzięki działaniom ekologów i poprawności politycznej, nie można stosować gaźników, a dźwięki wydobywające się z silnika muszą być ograniczone do minimum. Osobiście czekam na ruch producentów akcesoryjnych wydechów, ewentualnie na pomysłowość użytkowników SR.

 

Odpalanie Yamahy SR 400 – tylko z kopa!

jazda w stylu oldschool

Silnik pracował spokojnie, wtrysk zbijał obroty w miarę wzrostu temperatury, a ja po raz kolejny cieszyłem oczy singlem spod znaku trzech kamertonów, porównując go do oryginału sprzed lat. Pomijając kilka drobnych szczegółów – jakaś mała „niedoróbka” na pokrywie sprzęgła, lusterka pasujące jak pięść do nosa, wystająca gdzieś nieestetycznie wiązka elektryczna, to nie ma się do czego przyczepić. SR jest motocyklem w pełnym tego słowa znaczeniu, ma wszystko, co motocykl mieć powinien i nic więcej, jest pięknym neoklasykiem, powołanym do życia na fali mody na retro, customy, caferacery, itd. Czaruje i kusi. Ale czar pryska podczas jazdy. Początkowo myślałem, że brak mi wyczucia i traktuję zbyt delikatnie manetę gazu. Yamaha rusza dychawicznie, a po prawie półlitrowym singlu spodziewałem się wygaru jak siemasz, mielenia kołem ze startu, a tu wszystko gładko, delikatnie, jakoś tak nijako. Zrobiłem pierwsze kółko po zamkniętym placu, wbiłem drugi i trzeci bieg i zacząłem zastanawiać się o co chodzi. Wniosek jeden, kolejna próba, wylot na ulicę i zobaczymy, co się będzie działo. W końcu jak test, to test, Full Throttle Or Bust! Niestety, nic się nie zmieniło. Do tego, zawieszenia są „glutowate”, bardzo miękkie. Tylne amortyzatory można utwardzić, zmieniając napięcie wstępne sprężyn, ale z przodem nic nie można zrobić. Podczas hamowania mocno nurkuje, w zakrętach pływa – oczywiście, nie spodziewałem się trakcji godnej sportowego motocykla, czy choćby mocnego nakeda, ale to lekka przesada. Za to hamulce, z przednią sekcją usprawnioną względem oryginału, pozwalają na skuteczne wytracenie prędkości. Brak systemu ABS jest dużym plusem, można spokojnie zblokować tylne koło (naprawdę wydajny bębnowy hebel), efektownie zarzucając tyłkiem motocykla. Przód zapewne też można zblokować, zaliczając pięknego paciaka, ale, jak już wspomniałem, układ pracuje wyśmienicie i pozwala na łatwe dozowanie siły hamowania. SR 400 udało mi się rozpędzić do ok. 150 km/h, graniczy to jednak z cudem i potrzeba na to dłuuuugiej prostej. Skrzynia biegów działa… hmm, działa poprawnie, praktycznie tak samo precyzyjnie, jak w protoplaście. Nie jest superprecyzyjna, ale z właściwym sobie wdziękiem pozwala na zmianę przełożeń, szarpiąc czasami i wydając charakterystyczne dźwięki GDYNK, KLIK, DZYŃ. Tak ma być i nie czepiamy się! Zestaw „budzików” wygląda bardzo klasycznie, pędzony jest linkami, ale działa precyzyjnie, wskazówki nie drgają, obcy im jest taniec św. Wita, kontrolki są dobrze widoczne. Po kilku dniach obcowania z 400-ką doszedłem do wniosku, że jest ona idealnym motocyklem do jazdy po mieście, bez ścigania się, ale z możliwością skutecznego poruszania się w korkach, wieczornych wypadów do knajpy, czy pokonywania niedługich tras w poszukiwaniu urokliwych miejsc nad jeziorem, czy w lesie. Jazda z pasażerem, o ile ten nie jest chłopem o wzroście 180 plus kilka cm, jest przyjemna i bezproblemowa, moja stała Pasażerka, w osobie Żony, chwaliła wygodę siodła i układ podnóżków, twierdząc, że odczucia z jazdy na SR biją na głowę przeżycia pasażera na Dyna Street Bob Special.

podsumowanie

Jak ocenić SR 400? Trudno powiedzieć. Nie jest to motocykl dla każdego. Trzeba mieć w sobie tę iskrę i zdecydowanie, aby wydać ok. 25 tys. zł. Musimy być w 100% przekonani, że SR spełni nasze oczekiwania. W stanie fabrycznym Yamaha nie niesie ze sobą specjalnych emocji podczas jazdy, ale przyciąga spojrzenia przechodniów i wzbudza pozytywne reakcje kierowców. Trzeba brać też pod uwagę, że jest idealną bazą do wszelkich modyfikacji, od podstawowych zabiegów polegających na wymianie fabrycznego osprzętu, np. lusterek czy kierunkowskazów, a kończąc na poważnych przebudowach i nadaniu jej indywidualnego stylu. Chcesz cafe racera? Typowego bobbera, motocykl typu tracker, a może klasycznego choppera? Proszę bardzo, jeśli Twój portfel jest odpowiednio wypełniony i masz wystarczającą fantazję, kieruj natychmiast swoje kroki do najbliższego salony Yamahy i zamów swój egzemplarz SR 400. A później tnij, krzesaj iskry i buduj swojego customa.

co innego na rynku?

Konkurencja? Trudno powiedzieć, jaką konkurencję ma SR 400. Przychodzi mi do głowy jedynie Royal Enfield, który w obecnej wersji posiada zintegrowany napęd (silnik, skrzynia biegów i wstępne przeniesienie napędu w jednej „paczce”), jeździ bardzo dobrze, a zawieszenia nieznanego producenta sprawują się lepiej, niż te z SR. I kosztuje kilka tysiaków mniej, ale jest marką niszową, przynajmniej na naszym rynku. Można pójść dalej i porównać SR do klasyków Triumpha, jednak takie porównanie rozłoży Yamahę na łopatki, wszystkie Bonneville, wliczając w to Thruxtona czy Scramblera, mają o wiele lepsze parametry i chodzą w wyższej klasie. To samo tyczy się Kawasaki W800. Jednocześnie te motocykle są o wiele, wiele droższe.

 

Okiem rednacza

Od dłuższego czasu już tak mam, że największe emocje pojawiają się nie przy odbiorze kolejnej generacji GSX-R czy Panigale z systemem łączności kosmicznej, ale przy motocyklach będących powrotem do korzeni. SR 400 jest właśnie takim powrotem w najczystszej postaci. W tym wypadku nie mamy do czynienia z motocyklem nawiązującym do przeszłości, ale sprzętem, który równie dobrze mógłby przestać ostatnich 35 lat w zapomnianym, japońskim magazynie.

 

Radość z jazdy na poziomie odpowiednim, a możliwość nawiązania wielu ciekawych rozmów i kontaktów – bezcenna. Ostatnio tyle zaczepek ze strony obcych osób, z sympatią pytających się czy właśnie nie podwędziłem motocykla dziadkowi ostatni raz miała miejsce jak poruszałem się klasycznym skuterem LML.

 

Wiele napisał już o tym motocyklu Olaf, od siebie dodam tylko, że z zadania przeniesienia kierowcy w przeszłość SR wywiązuje się idealnie. Niech świadczy o tym brak elektrycznego startera, który wielu może zaskoczyć. Dla mnie SR to motocykl, który kupuje się z pełną świadomością jego cech, po czym najpewniej nigdy się go nie sprzedaje, po drodze przeżywając kawał życia i radząc sobie w każdej możliwej sytuacji. SR da radę, Ty musisz się po prostu na taką formułę zdecydować. Nie – Ty już jesteś zdecydowany, a jeśli się wahasz to poszukaj lepiej czegoś w segmencie nudnych i bezpłciowych miejskich 600-tek!

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany