Rower vs skuter - czym szybciej w mieście? - Motogen.pl
TO JEST NASZE ARCHIWUM KATEGORII 'Artykuły'

Zdania były podzielone, Wiewiór zasypał nas dziesiątkami felietonów dziękczynnych – trzeba przyznać, że rynek motocyklowy na pewno drgnie w obliczu niedawnego kryzysu. Zwiększy się nie tylko sprzedaż samych pojazdów, ale i akcesoriów, ciuchów, kasków, czy wszelkich związanych z tym usług. Czy jednak z punktu widzenia przeciętnego obywatela przesiadka z wygodnego, suchego pojazdu ma w ogóle sens? Co statystyczny nabywca zyska? W jaki sposób najlepiej zredukować koszty dojazdów do pracy? Postanowiliśmy to sprawdzić. Moje zadanie było proste: miałem znaleźć możliwie tani i prosty skuter do pojemności 125 cm3 i czekać w wyznaczonym miejscu. Wiedziałem tylko, że wezmę udział w wyścigu.

Skuter

Mój wybór padł na Kymco Agility 125. Dlaczego? Ma duże 16-calowe koła, sprawdzające się w mieście, Do tego kufer, mieszczący kask i kopniaka, który w przypadku rozładowania akumulatora pozwoli na uruchomienie pojazdu. Pod siodłem znajdziemy niewielki bagażnik, na przedniej ścianie powiesimy plecak, a na wygodnej kanapie możemy ulokować pasażera. Kymco nie jest skuterem turystycznym, ani sportowym. Nie jest też ani ładny, ani stylowy. Wygląda jednak przyzwoicie, a jakość wykonania, spasowania oraz zastosowane materiały nie podlegają najmniejszej krytyce. Ot, taki kompan codziennych dojazdów do pracy, beznamiętny, solidny rzemieślnik, na którego zawsze możemy liczyć i którego późną jesienią nie żal przypiąć do latarni i zapomnieć o nim do wiosny. Kymco napędza czterosuwowy silniczek o mocy 9,6 KM oraz maksymalnym momencie obrotowym 9,5 Nm. Do miasta powinno wystarczyć. Bezkonkurencyjna jest jednak cena – 6300 zł.

 

Oczekiwanie

Co nasz Naczelny wymyślił? Oczekiwanie w miejscu spotkania i przedłużające się spóźnienie powodowało różne domysły – może wziął Corvette i skończyło się paliwo? Smart już był w redakcji, na ciężarówki nie ma prawa jazdy, a na wynajęcie śmigłowca nie zgodzi się nasz Dyrektor Zarządzający. Z zadumy wyrwał mnie dźwięk dzwonka. Rowerowego. Mateusz przyjechał rowerem.

 

Rower

Mateusz, co to k…wa jest? – przywitałem Naczelnego. Po raz pierwszy w historii mediów związanych z motocyklami postanowiliśmy przetestować rower – ale nie jest to zwykły pedał, jak to złośliwie mawia Wiewiór. Rower wybrany przez Mateusza, to kosztująca 3400 zł Goccia – elegancki elektryczny jednoślad, mający być niekwestionowanym liderem w dbaniu o formę naszych portfeli. Goccia ma 7 biegów, widelec teleskopowy, przednią kierownicę regulowaną w kilku płaszczyznach i efektowny, nieco oldschoolowy wygląd. Osobliwością jest silnik elektryczny o mocy 250 W zlokalizowany w przedniej piaście, czerpiący energię z baterii umieszczonych w tylnym bagażniku. Baterie zapewniają zasięg do 70 km, mają trwałość 500 cykli, są łatwo demontowalne (możemy więc je doładować w pracy), a w najgorszym wypadku wymienić (koszt zestawu to ok. 200 USD). Co jeszcze warto wspomnieć o Gocci? Waży 24 kg, ma aluminiową ramę, 28-calowe koła oraz hamulce v-breaki – z których tylny jest jednocześnie blokadą koła.

Wyścig

Skoro już przedstawiliśmy konkurentów, kilka słów o wyścigu. Przebiega on dwuetapowo. Pierwszym, będzie szybkość dojazdu do pracy. Pod lupę bierzemy czas przejazdu z jednej z peryferyjnych dzielnic, warszawskiego Ursusa (obecnie najbardziej dynamicznie rozbudowującej się dzielnicy) na Aleje Jerozolimskie, czyli nowe zagłębie korporacji (mniej więcej połowa drogi pomiędzy Placem Zawiszy a Dworcem Zachodnim). Dlaczego tam? Kilkanaście nowych wieżowców wypełnionych biurami, niezbyt przyjazne samochodom miejsca do parkowania, a właściwie ich brak, i stosunkowo prosty dojazd – to jedna z najczęściej pokonywanych dróg w stolicy. Użytkownicy aut tracą sporo czasu stojąc w korkach w okolicach Dw. Zachodniego. Drugim etapem wyścigu będzie runda po Warszawie, a więc wcielamy się w postać pracownika korporacji, który po pracy leci do centrum spotkać się ze znajomymi (Rotunda), coś zjeść (okolice Placu Trzech Krzyży), potem deser na Starówce, a na koniec wpada na szatański pomysł odwiedzenia warszawskiego ZOO (ul. Ratuszowa, przejazd przez Wisłę). Dlaczego ZOO? To fajne miejsce na spacer, na wyciszenie, kontakt z przyrodą, odpoczynek od miejskiego zgiełku, pośpiechu – w okolicy ZOO jest także Park Praski, całkiem przyjemny do spacerów.

Etap pierwszy

 

Jednocześnie startujemy z Ursusa z okolic hipermarketu budowlanego Leroy-Merlin. Na rondzie zarówno Mateusz, jak i ja nie odmawiamy sobie przyjemności wykonania kilku okrążeń patrząc kto z nas jest szybszy – na chwilę pauzujemy stoper i zaczynamy zabawę. Ku naszemu zaskoczeniu wygrywa rower głównie za sprawą większego prześwitu i możliwości złożenia (3 pełne kółka w 24 s wobec 25 s Kymco). Po krótkiej debacie ruszamy dalej. Mateusz wybiera ścieżkę rowerową i zaczyna trasę od zielonego światła. Ja cierpliwie czekam na czerwonym aż skręcę na dwupasmówkę. Widząc oddalającą się nieco hipsterską Goccię, zerkam nerwowo na sygnalizację. Zielone, skuter idzie pełnym ogniem. Sylwetka Mateusza ginie gdzieś z boku. Przeciskam się przez rzędy samochodów na światłach, a przede mną powoli zbliża się panorama centrum. W końcu dostrzegam punkt docelowy. Jeszcze tylko skręt w lewo i jestem na miejscu. Niestety, pętla indukcyjna sygnalizacji zupełnie nie działa na jednoślad i po raz pierwszy łamię przepisy – skręcam na czerwonym. Siadam, uruchamiam stoper i czekam. Po 13:40 min dojeżdża Naczelny z uśmiechem na twarzy. Czy prawie 14 min przewagi w czasie dojazdu do pracy to duża różnica? Jeśli Wasz szef jest mało wyrozumiały, a macie predyspozycje do zbyt późnego wstawania – różnica jest wręcz kluczowa. Pewnie spóźniając się traficie na listę najgorszych pracowników firmy wywieszaną w bufecie, albo co gorsza, wymienią Wasze nazwisko w biuletynie firmowym bądź na imprezie integracyjnej. W korporacji nie ma miejsca dla spóźnialskich.

 

Pierwszy przystanek i pierwsze pomiary, Mateusz elektrycznym rowerem dojechał prawie 14 minut później.

 

Wersja Mateusza: Kuba po próbie czasu na rondzie na początku nie mógł uwierzyć we wskazania stopera, a potem się zagotował. Nic dziwnego, szkoda tylko że to właśnie przed nim szykowała się okazja do pięknego odegrania. Trasa z osiedla już na wstępie dała w kość, bo przez pierwsze dwa kilometry brakowało ścieżki rowerowej, a przejazd przez gigantyczne doły przypomniał mi o dopiero co zjedzonym śniadaniu. Jazda rowerem do pracy, zwłaszcza latem, ma ten minus, że tylko z kondycją Supermena na miejsce nie przyjedziemy nieco spoceni. Rower elektryczny całkowicie załatwia temat, bo bez problemu uzyskujemy prędkość maksymalną 25 km/h, praktycznie bez naszego wysiłku. Jeśli chciałbym jechać szybciej, musiałbym rozpędzać rower siłą własnych mięśni. Z racji tego, że w wyimaginowanej przeze mnie korporacji to ja jestem szefem, za 15 minut spóźnienia nikt na mnie nie będzie krzyczał i dałem Kubie fory, odegram się później!

Etap II

Zdjęcie po prawej: Przy nowoczesnych biurowcach coraz częściej powstają specjalne stacje obsługi rowerów - świetny pomysł!

 

Skończyliście pracę, czas spotkać się ze znajomymi. Punkt zbiórki – Rotunda. Start. Trasa zaczyna się od ścieżki rowerowej. Mateusz z uśmiechem ruszył z kopyta. Ja znów musiałem walczyć z pętlą indukcyjną i znów oszukałem. Przez specyficzną część Al. Jerozolimskich w stronę Centrum musiałem nadrobić spory kawałek – zamiast na wprost, znaki kierują nas w bok i na Plac Zawiszy wjeżdżamy z innego kierunku niż ścieżka rowerowa. Tutaj liczę na dziesięć koni Kymco, wobec 250 W Gocci Mateusza. Odbijam się od autobusu, wciskam pomiędzy samochody, jadę na późnym pomarańczowym. Pod Rotundę wpadam…. Z 3:10 s przewagą nad Naczelnym, który nie kryje rozczarowania: „kurczę, myślałem, że będę pierwszy”.

 

Druga porażka, ale już nie tak potężna. Im bardziej zagęszcza się ruch uliczny i pojawia się zabudowa centrum, tym lepiej dla roweru.

 

Wersja Mateusza: Przyznam, że po sromotnej porażce tym razem chciałem się odegrać. Kuba zniknął mi z pola widzenia kiedy ja wybrałem drogę na skróty, a potem korzystając z ulicy nie widziałem, aby mnie wyprzedzał aż do centrum. Rozczarowanie na miejscu bezwzględnie zmazało zaciesz z mojej twarzy. Przy okazji zostałem strąbiony przez kilku kierowców o egzotycznych tablicach, zaczynających się od TK i SK, najwyraźniej w ich czasoprzestrzeni rower na drodze wciąż jest zjawiskiem, które należy tępić i gnoić.

etap III

Kolejny odcinek to kilkusetmetrowa trasa na Plac Trzech Krzyży. Niby blisko, ale czuję, że będzie słabo. Mateusz rozpoczął ten etap słowami: „to cześć” i ruszył. Skuterem nie mogłem poruszać się ścieżką rowerową, zatem wyjechałem na Marszałkowską. Pierwszy skręt w Złotą, która ma zmienioną organizację ruchu, zatem kolejne zmarnotrawione metry – musiałem skorzystać z następnej ulicy, Sienkiewicza. Potem skręt w ul. Zgoda, Bracką, Kruczą – dojeżdżając do skrzyżowania z Jerozolimskimi postanowiłem przeciąć je (na zielonym) i potem skręcić w następną równoległą, zamiast czekać na zmianę świateł. Skręciłem w Żurawią, skąd dojechałem do Pl. Trzech Krzyży. Mateusz siedział już na schodach kościoła, zatem udałem, że jestem od jakiegoś czasu z drugiej strony, niestety, kłamstwo się nie udało – przegrałem o minutę i pięćdziesiąt sekund.

 

Krótki dystans i jazda między wieżowcami sprzyjają poruszaniu się rowerem.

 

Wersja Mateusza: Tym razem potwierdziły się moje przewidywania. Nawet najbardziej sprawny skuter w ścisłym centrum nie pokona roweru, którym przemierzyć możemy każdy możliwy skrót, do tego nie narażając się na zainteresowanie ze strony stróżów prawa. Do tego dochodzi brak konieczności ubierania się przed każdą jazdą. Choć na skuter nie zakładamy jednoczęściowego kombinezonu, to zapięcie kasku, zarzucenie kurtki i rękawiczek zawsze trochę trwa, podczas gdy rowerem już dawno jesteśmy w drodze na miejsce.

etap IV

Kolejny odcinek pozornie był prosty. Plac Trzech Krzyży oraz Plac Zamkowy łączy jedna prosta. Wystartowaliśmy równo, niestety, zaraz za rondem De Gaulle’a ulica jest zamknięta dla wszystkich pojazdów, poza rządowymi, taksówkami, autobusami i, ku mojemu rozczarowaniu, rowerami. Mateusz wybuchnął śmiechem, a ja znalazłem się w kropce. Powrót Smolną do Jerozolimskich, zawrotka na rondzie oraz zjazd na Wisłostradę tylko pogorszyły moją sytuację. Jak tylko wjechałem na trasę W-Z, czułem, że Mateusz będzie miał dużą przewagę. Złamałem po raz kolejny przepisy i skręciłem w Kapucyńską, którą jadąc pod prąd dojechałem do Miodowej. Mateusz był na miejscu 9:10 min przede mną. Błędem taktycznym była jazda Wisłostradą, powinienem wrócić na Pl. Trzech Krzyży, zjechać Książęcą w dół na Powiśle i stamtąd dotrzeć na Starówkę. Niestety, czasu nie cofnę, a eko-cykliści mogą poczuć się chociaż raz w swoim życiu zwycięzcami.

 

 

 

Wersja Mateusza: Wreszcie! Sytuacja i opis przygotowany przez Kubę nie wymagają, abym cokolwiek więcej dodawał. Jeśli wpadlibyśmy na pomysł dostania się na starówkę, czas jeszcze bardziej byłby na moją korzyść.

 

Przed nami ostatni etap wyścigu. Dojazd do ZOO. Tym razem, zacząłem od założenia kasku, wyczekania momentu, aż Mateusz będzie rozmawiał przez telefon i krótkiego: „to cześć”. Wystartowałem chodnikiem między ludźmi do Krakowskiego Przedmieścia, Senatorskiej i trasą W-Z na Pragę. W tym czasie Mateusz zbiegał schodami z rowerem na trasę W-Z, oszczędzając cenne metry. Spotkaliśmy się w tym samym miejscu, ale przede mną była już tylko prosta, a skuter wkręcał się na obroty. Został tylko skręt w Panieńską, Kłopotowskiego, wybrzeże Helskie, Ratuszową i jestem na miejscu. Przewaga 2:45 min była formalnością.

 

Analiza wyników

Po zestawieniu wszystkich czasów, skuter wygrywa z przewagą 8:35 min. Biorąc jednak pod uwagę odcinki w ścisłym centrum bez długich prostych (Etap I), to traci do roweru niemal 5 minut. Okazuje się, że moc i prędkość jest niczym wobec nieograniczonej mobilności, jaką dają ścieżki rowerowe.

 

Dość ciekawym jest także porównanie kosztów eksploatacji: 100 km rowerem to 80 gr. A jeśli baterię naładujemy w korporacji – 0 zł, ale za to grozi zwolnienie dyscyplinarne i dożywotnie powieszenie zdjęcia na firmowej tablicy hańby. Dla Kymco, które zadowala się prawie 4 l/100 km, ta sama odległość wygeneruje koszty ok. 21 zł. Pomijam kwestię serwisu, przeglądów, OC itp. Jazda Kymco jest zatem ponad 26-krotnie droższa od jazdy rowerem. O ekologii i czasie przejazdu nie wspomnę. Zakładając, że dziennie przejeżdżacie ok. 30 km (czyli mniej więcej tyle, co my w czasie porównania wraz z powrotem), to kupując rower zyskacie (uwzględniając sezon trwający ok. 8 miesięcy w roku i 21 dni pracujących w miesiącu) ok. tysiąca złotych – na samym paliwie. Czy baterie to wytrzymają? 500 cykli, to 35 000 km, a więc teoretycznie prawie siedem lat użytkowania, przy wspomnianych dziennych przebiegach.

Naszym zdaniem

Jaki sens ma takie porównanie? Pozornie żadnego, ot, rowery, skutery, każdy lubi coś innego. My jednak chcemy pokazać, że skuter to nie jedyna alternatywa dla komunikacji miejskiej, a jeżdżąc do pracy możemy też być „eko”. Czy zatem wybierzemy Goccię? Nie wiem jak Mateusz, ja jednak wolę odgłos pracy silnika spalinowego (nawet małego). Skuterem zabierzemy pasażera i bagaż, a tankowanie będzie szybsze i bardziej niezależne, niż szukanie gniazdka. Poza tym, w rowerze nie mamy szans na atrakcje w postaci urwanego korbowodu, zatartego cylindra czy pomyłkowo zatankowanej ropy. Do tego ta świdrująca cisza, podczas wieczornych powrotów do domu. I jak tu obudzić sąsiadów – dzwonkiem rowerowym?!

 

Mateusz: Podsumuję to tak – autem w korkach do pracy dojeżdżają ludzie smutni, komunikacją miejską ludzie bez wyobraźni, motocyklem lub skuterem osoby szczęśliwe, a ja wybieram... rower! Mieszkanie prawie w ścisłym centrum ma swoje ciemne i jasne strony. Dojazd rowerem po zatłoczonym mieście jest w tej chwili najmniej stresogennym i ekonomicznym wyjściem. Do tego elektryczna Goccia pozbawiona jest większości wad typowych dla jednośladów na pedały. Oczywiście obok roweru stoi klasyczny w formie skuter, którym ruszymy, kiedy tylko trzeba dojechać gdzieś dalej lub w dwie osoby – problem rozwiązany!

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany