Podsumowanie pierwszej rundy WSBK w Australii na Phillip Island - Motogen.pl

Po piątkowych zawirowaniach, z pogodą i oponami, w sobotę przyszedł w końcu czas na pierwszy wyścig sezonu Mistrzostw Świata Superbike. Na pierwszym polu startowym do wyścigu ustawił się wybitnej klasy specjalista w tej dziedzinie Brytyjczyk Tom Sykes na motocyklu Kawasaki ZX-10RR z fabrycznego zespołu Kawasaki Racing Team. Obok niego do pierwszego rzędu trafili również Eugene Laverty, w tym roku zawodnik fabrycznej ekipy Milwaukee Aprilia jadący na modelu RSV4 RF oraz Marco Melandri z zespołu Aruba.it Racing Ducati na Panigale R. Obrońca tytułu, zespołowy kolega Toma Sykesa, Jonathan Rea swoje Kawasaki ZX-10RR ustawił dopiero na szóstym polu.

Kiedy światła zgasły zdobywca pole position Tom Sykes nie dał się wyprzedzić żadnemu z zawodników i do pierwszego zakrętu składał się jako pierwszy, jego kolega Jonathan Rea również zaliczył udany, choć bardziej atomowy start, odrabiając stratę do lidera i już po dwóch zakrętach jadąc na drugim miejscu. W tym czasie prowadzący w wyścigu Tom Sykes wypracował sobie przewagę nad rywalami wyraźnie odskakując od reszty stawki. Z okrążenia na okrążenie zawodnicy Kawasaki Racing Team wyraźnie podkreślali swoją przewagę nad rywalami. Jednak nie wszystkich udało im się zgubić na torze Phillip Island, to właśnie Marco Melandri, znakomicie czujący się w ten weekend na torze w krainie kangurów, dotrzymywał im tempa na swoim Ducati Panigale R. Na trzynaście okrążeń do mety ta trójka była poza zasięgiem reszty stawki.

Nic nie zapowiadało dramatu, który miał się za chwilę rozpocząć dla zawodników Kawasaki. Na osiem okrążeń przed końcem Marco Melandri, widząc kłopoty z motocyklem obrońcy tytułu Jonathana Rea jak żarłacz błękitny poczuł krew i zaatakował obecnego mistrza, wyprzedzając go z wielką łatwością. Po udanym manewrze Włoch ruszył w pogoń za kolejnym zawodnikiem Kawasaki.

Dodatkowo emocje podkręcili zawodnicy fabrycznego zespołu Yamahy Alex Lowes i Michael van der Mark, którzy wdali się w niesamowitą, bratobójczą walkę, w której górą ostatecznie był Lowes.

Na cztery kółka przed końcem Marco Melandri dopiął swego i wyprzedził dotychczasowego lidera wyścigu Toma Sykesa. Zmierzając pewnie po swoje pierwsze zwycięstwo na Phillip Island w klasie Superbike.

Nic nie zapowiadało zmiany scenariusza do momentu, kiedy Jonathan Rea wyraźnie zaczął się oglądać za siebie walcząc o przetrwanie na motocyklu. Jadący za nim na fabrycznym Ducati vice mistrz świata Chaz Davies oraz dotrzymujący mu kroku jadący na prywatnym Ducati Xavi Fores, jak dwa wyrwane ze snu diabły tasmańskie rzucili się w pogoń za Irlandczykiem na kłopotliwym Kawasaki, dosłownie nie wyprzedzając, a omijając go na torze. Dramat mistrza i walka o piąte miejsce trwała do ostatnich metrów wyścigu.

Ostatecznie zwyciężył Marco Melandri na Ducati Panigale R, Tom Sykes na Kawasaki ZX-10RR był drugi, a na trzecie miejsce wskoczył kolejny fabryczny kierowca Ducati Chaz Davies. Warto zauważyć fantastyczny występ Xavi Foresa na Ducati z prywatnego zespołu Barni Racing, który do końca naciskał na vice mistrza Chaza Daviesa, jego wynik może również wskazywać na pierwsze efekty nowego regulaminu z zapisem fair play na dostęp do fabrycznych części po niskich cenach, takich jak dla fabrycznych ekip.

W niedzielę okazało się, ze podczas sobotniego wyścigu organizatorzy zauważyli pogłębiające się kłopoty zawodników z oponami. I pomimo w miarę umiarkowanej pogody opony nie wytrzymywały trudu rywalizacji na torze Phillip Island. Kłopoty zaczęły się tak naprawdę w piątek, ale incydent Kolumbijczyka Yonny Hernandeza jadącego na Kawasaki ZX-10RR, w prywatnym zespole Pedercini Racing, któremu podczas sobotniego wyścigu wybuchła opona, spowodował decyzję organizatorów o niedzielnym wyścigu na zasadach flag to flag.

Mimo, że wyścig uznany był jako suchy organizatorzy ze względów na bezpieczeństwo zawodników  postanowili rozegrać go na zasadach podobnych, do tych które są w czasie kiedy nieoczekiwanie zaczyna padać deszcz, a zawodnicy mogą zjechać do boksów na zmianę opon. Jednymi słowy w niedzielę szykował się wyścig z pit stopami, co jeszcze bardziej podkręciło atmosferę sensacji podczas pierwszej rundy sezonu 2018 Mistrzostw Świata w klasie Superbike.

Na starcie w regulaminowej zmianie miejsc w pierwszym rzędzie do drugiego wyścigu ustawili się jako pierwszy Xavi Fores na prywatnym Ducati Panigale R, drugi był Jonathan Rea na Kawasaki ZX-10RR, a trzeci Alex Lowes na Yamaha R1. Po równie udanym starcie aktualny mistrz świata Rea na Kawasaki objął prowadzenie i w pierwszy zakręt złożył się jako lider wyścigu. Jednak za jego plecami momentalnie pojawił się Eugene Laverty na Aprili, w kolejnym zakręcie wyprzedził liderującego zawodnika Kawasaki, przejmując pałeczkę prowadzącego wyścig. Z zamieszania skorzystali zawodnicy włoskiej marki z Bolonii Chaz Davies i Xavi Fores, spychając tym samym Jonathana Rea na czwartą pozycję.

Radość Eugena Laverty z prowadzenia w wyścigu nie trwała zbyt długo, jedynie do trzeciego kółka w którym zaliczył on upadek. Automatycznie Chaz Davies przejął prowadzenie. Między pierwszą trójką rozpoczęła się wielka bitwa o pozycje. Widząc to, na szóstym okrążeniu Marco Melandri wziął się za odrabianie strat, rozpoczynając swoją drogę po drugie zwycięstwo w Australii.

Zawodnicy w szybkim tempie osiągnęli dziewiąte okrążenie, po którym mieli jeszcze tylko trzy na obowiązkowy zjazd do boksu. Ze względu na obowiązkowy minimalny czas w pit-lane, w którym zawodnicy wymieniali ogumienie, pit stopy odbyły się raczej w spokojnej atmosferze, bez jakichkolwiek przygód. W stawce nie było również większych przetasowań, Chaz Davies prowadził a reszta zawodników próbowała mu to prowadzenie odebrać.

Po przejechaniu okrążenia na nowych oponach Chaz Davies, zaliczył uślizg i wyleciał na dobre z rywalizacji. Jego miejsce zajął Xavi Fores na prywatnym Ducati. Od tego momentu do gry o zwycięstwo weszli również Jonathan Rea i Marco Melandri podkręcając tempo i odłączając się od reszty stawki. Walka na łokcie między tymi trzema zawodnikami trwała do ostatnich metrów, z której wydawałoby się, że zwycięską ręką wyjdzie aktualny mistrz świata. Jonathan pomimo nacisków Marco, dobrze wpisał się w ostatni zakręt i wydawało się, że Melandri nie zdoła doskoczyć do wychodzącego na prostą zawodnika Kawasaki. Stało się jednak inaczej, Marco Melandri w swoim Ducati Panigale R odkręcił manetkę gazu do samego końca i przed samą metą wyprzedził Jonathana Rea o 0,0021 sekundy. Trzeci był Xavi Fores, który jasno pokazał swoją dobrą dyspozycję, potwierdzając ją trzecim stopniem na podium oraz świetnym występem w całym weekendzie.  

Ducati Panigale R Marco Melandriego przez cały wyścigowy weekend jechało i wyglądało jak rozjuszony rekin z pobliskich wód oceanu. Szczególnie dało się to zauważyć, kiedy Marco wychodził na prostą start meta wyciskając z maszyny cały limit przyznanych obrotów przez organizatora. Silną stroną Ducati było przyspieszenie i prędkość maksymalna, po której osiągnięciu wyraźnie wpadało w drgania przypominając miotającą się rybę w wodzie. Było jasne, że maszyna nie była jednak zestrojona w głównej mierze na prędkość, ale również na pokonywanie zakrętów. To pozwoliło Ducati podjąć świetną walkę z dobrze przygotowanymi maszynami Kawasaki, których najlepszym atutem w tej rywalizacji było hamowanie. Jeszcze raz biorąc pod uwagę wynik Xavi Foresa na prywatnym Ducati, pozostawiamy otwartym pytania w jakim stopniu do jego sukcesu przyczyniły się nowe zasady w regulaminie. Po takiej inauguracji sezonu już z utęsknieniem patrzymy w stronę kolejnej rundy w Tajlandii.

Więcej o motocyklach Ducati