Wrocław Motorcycle Show 2012 - Motogen.pl

Pierwsze wrażenie pozytywne – Hala Stulecia i jej okrągłe, przestronne wnętrze skupiło w środku ciasno poustawiane stoiska wystawców. Patrząc na to z góry, mieliśmy poczucie obfitości, szczególnie że w alejkach między stoiskami wciąż przelewał się tłum zwiedzających, którego przepływ nie ustawał od początku do końca imprezy. Ludzie, nie tylko motocykliści, chłonni są tego typu imprez i mimo wcale nieniskiej ceny biletu, skłonni byli odwiedzić teren targów, by przymierzyć się do maszyn.

 

Motocykle i skutery
Największy oblegany okaz tegorocznych targów to, ku zaskoczeniu, Junak. Przeciętnego Kowalskiego wciąż jeszcze nie stać na japońskie czy włoskie nowości, które ogląda, ale nie decyduje się na zakup. Dlatego, jak przypuszczam, prezentowane przez rodzimego producenta motocykle i skutery, które widzieliśmy już w Warszawie, przyciągały prawdziwe rzesze zwiedzających. Maszyny – jako żywo przypominające droższe japońskie produkcje – intrygowały głównie ceną, choć wiadomo, że czas i pierwsi nabywcy zweryfikują zachwyty (wszyscy pamiętamy pierwsze Junaki po „reaktywacji” marki, prawda?). Zaletą stoiska była na pewno możliwość przymierzenia się do każdej maszyny, a także obecność personelu, który służył informacją i cierpliwie odpowiadał na pytania.

 

Wśród najciekawszych stoisk WMS 2012 niewątpliwie na korzyść wyróżniały się stojące naprzeciwko siebie stanowiska Triumpha i Ducati. Przejrzyste i klarowne, nieprzeładowane przyciągały najnowszą ofertą. Można było usiąść na maszynach takich jak czarny Diavel, Multistrada 1200, żółty Streetfighter 848, Tiger 800XC, Daytona oraz oczywiście konkursowy Rocket III, który przyciągał prawdziwe tłumy. Sąsiadujący z Triumphem KTM zaprezentował wśród swoich maszyn m.in. małego Duke’a 125, 990 Adventure w wersji Dakar oraz motocykle offroadowe. Na stoisku Canama, oprócz czterokołowców, pojawiły się dwa skutery wodne. 

 

Pozostałe marki motocyklowe zniknęły w tłumie. Poza tym prezentacje lokalnych sklepów motocyklowych i dealerów sprawiły, że mogliśmy trafić na przykład na dwa stoiska Suzuki – na jednym widzieliśmy czarnego GSX-R i V-Stroma, na drugim GSX-R w biało-niebieskim malowaniu, białą Hayabusę oraz Intrudera. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku Hondy, która prezentowała się na dwóch stoiskach m.in. z modelami Crossrunner, Vision czy CBF 125.

 

Yamaha zaprezentowała się obok Motorismo, stawiając u siebie kilka skuterów oraz m.in. model XT660Z Tenere. Kawasaki – jak można się było spodziewać – zrezygnowało z udziału w tym evencie. Bogatą ofertę zaprezentowało Kymco i pomniejsi producenci niewielkich jednośladów, ale trudno było dopatrzyć się dużego ruchu w okolicy stoisk skuterowych. 

 

Odzież

Stoiska Modeki, Acerbisa i Shimy – w zasadzie identyczne jak te, które widzieliśmy w Warszawie – cieszyły się dużym powodzeniem. Wchodzące na rynek Motorismo, dysponując dużym placem pośrodku Hali Stulecia, przygotowało bogatą ofertę odzieży i trudno było przecisnąć się przez oglądających i przymierzających.

 

Pozostałe stoiska i dawka surrealizmu
Podobnie jak w ubiegłym roku, także i teraz najwięcej było wystawców lokalnych – szkoły nauki jazdy, klub motocyklowy WRM, Wrocławski Klub Motocrossowy, motocykliści z Motogymkhana.pl, fani customizingu czy ekipy wyprawowe. Wszyscy oczekiwali na zwiedzających na swoich tematycznie zaaranżowanych boksach. Szczególne uznanie w kierunku Klubu Motocyklowego Moto Jary, który miał u siebie wszystko: i motocykle, i filmy, i choinki, i ognisko, i napoje rozgrzewające, i… Pewnie dlatego cieszyli się tak dużym powodzeniem. Tłumnie dopisały mini wystawy z maszynami klasycznymi i oldtimerami rodzimej i nie tylko produkcji.

 

Na scenie, ustawionej w centralnym punkcie naprzeciw wejścia, ciągle coś się działo, jednak publiczność dopisywała z różnym natężeniem. Szczególnym zainteresowaniem cieszył się pokaz pompek nad modelkami, który – mimo że także w Warszawie zrobił furorę – mnie osobiście przypomina konkurencję rodem z wesela, z tą tylko różnicą, że tutaj pompujący byli trzeźwi. Rozumiem jednak potrzebę rozrywki, jaka by ona nie była, choć na pewno bardziej podobały mi się pokazy stuntu, które, podobnie jak w ubiegłym roku, wykonali Michał „Młody125” Pakosz, Marcin „Mochu” Mosiek i Radosław „Toster” Siręga. Mimo zimna, kapiącego momentami z nieba deszczu i śliskiego asfaltu, chłopaki dawali radę i wykonali kawał dobrej stunterskiej roboty, a i publiczność nie zawiodła.

 

Dawkę surrealizmu zagwarantowała wystawa zorganizowana w holu obiegającym halę, na którym ustawiły się grupy rekonstrukcji historycznej – nie brakowało więc rycerzy, żołnierzy, karabinów, pojazdów militarnych i wojskowej nuty, którą śpiewano po herbatce z prądem pod kiszone ogórki. Widok żołnierza hitlerowskiego w pełnym umundurowaniu przymierzającego się do błyszczącej Hondy CBR – bezcenny. Motywem łączącym świat II wojny światowej i współczesnych jednośladów były stoiska zorganizowane przez wrocławskich miłośników starych motocykli. Wśród wystawców znaleźli się fani odrestaurowanych oldtimerów, Muzeum Motoryzacji Topacz czy Klub zJawa Wrocław. Szkoda jedynie, że większość motocykli została upchnięta nieco bez ładu i składu na ciasnych stoiskach, co skutecznie utrudniło ich obejrzenie i odebrało temu elementowi wystawy wiele uroku.

 

Na koniec
Podsumowując, od momentu, kiedy wrocławska impreza pozbyła się nadętego przydomka „ogólnopolska”, od razu zrobiło się przyjemniej. Oczywiście można stwierdzić, że poprzednia edycja odbywała się w dwupiętrowej hali, gdzie może było luźno i pustawo, ale też wystawcy nie ściskali się jeden na drugim. Oczywiście też można powiedzieć śmiało, że jeśli przejechało się te np. 200 km i zapłaciło za bilet, pewnie nie będzie się usatysfakcjonowanym, ale moim zdaniem WMS 2012 pokazały jedną ważną kwestię – można zrobić bardzo przyzwoite lokalne targi motocyklowe, które nie mają zacięcia dorównania Eicmie czy warszawskiej imprezie, ale prezentują w jednym miejscu to, co mieszkaniec Wrocławia i okolic chce zobaczyć. Jeśli każde większe miasto w Polsce zdecydowałoby się na organizację takiej imprezy, wyszłoby to tylko z korzyścią dla motocyklistów i zapewne przyciągnęło dość sporo zwiedzających. Można przyczepić się do ceny biletu, niewielkiej liczby wystawców, braku nowości itp., ale pamiętajmy, że targi WSM nie były targami międzynarodowymi, lecz właśnie raczej lokalnymi i jako takie należy je ocenić dobrze, bo jestem skłonna zaryzykować tezę, że na rynku potrzebne są nie tylko i wyłącznie wielkie imprezy (które u nas nigdy nie są „wielkie”). Mniejsze eventy to wciąż nisza, która cieszyłaby się niemniejszym powodzeniem, gdyby tylko ktoś zechciał ją wypełnić, tak jak stało się w przypadku tegorocznej edycji Wrocław Motorcycle Show.