Suzuki Intruder C1800R – Super Size Me - Motogen.pl

Dostałem w ręce pojazd, który załamał mnie już na wstępie, kiedy odbierałem go pod siedzibą importera marki. Wielki i ciężki kloc, przerośnięty, swoim wyglądem dawał do zrozumienia, że absolutnie się nie prowadzi i nie ma zamiaru wytracać prędkości, zaprzęgając do pracy układ hamulcowy. Pominę tu akcesoria, w które przybrano testowy jednoślad, a które zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Szyba, deflektory przeciwwietrzne i tzw. sissy-bar z poduszką oparcia urwały mi głowę. Z ciekawego z wyglądu cruisera, ktoś zrobił pokraka. Odpuszczę jednak cięgi akcesoriom (przynajmniej początkowo), żeby skupić się na tym, jak w prosty sposób Suzuki spaprało robotę i szanse na umieszczenie naprawdę dobrego criusera w swojej palecie modeli.

Rozmiar XXL

Pierwszy rzut oka i wiadomo jedno – mamy do czynienia z monstrualnym motocyklem, którego gabaryty pasują jak ulał do porównania go z ciągnikiem siodłowym, lub dużym i ciężkim sprzętem budowlanym. Robi wrażenie i tylna opona o szerokości 240mm, okalający ją błotnik, a także szeroki zbiornik paliwa, który może służyć za lądowisko dla śmigłowców. Siodło kierowcy i pasażera, nie jest grubo tapicerowane, ale wielkością pasuje do reszty sprzętu. Przy okazji, okazuje się nie do końca komfortowe, ale to w sumie szczegół, jak ktoś ma otłuszczone pośladki, jest git. Nogi wygodnie oprzeć można na podłogach, mając jednocześnie bezproblemową możliwość operowania dźwignią zmiany biegów typu palce – pięta (zmiana biegu na wyższy za pomocą pięty jest bajecznie prosta i wygodna), oraz dźwignią tylnego hamulca. W złożeniach, jeśli komuś starcza fantazji, drze się owymi podłogami po asfalcie, aż miło. Kierownica jest wyprofilowana, szeroka i ustawiona tak, że nie ma problemu z ułożeniem na niej rąk i dokonywania wszelkich niezbędnych operacji.   …Intruder jest jak pocisk rakietowy tyle, że bez samonaprowadzania, wystrzelony na oślep…

Serce jak dzwon

Wiele dobrego muszę powiedzieć o silniku. Mocny, jak tur, chociaż niezbyt wysilony, duży moment obrotowy, miła praca, nie do końca kulturalna, czyli taka, jaką powinna charakteryzować się duża V-ka z cylindrami wielkości kotłów w wojskowej kuchni. Uciąg ma od najniższych obrotów, a efekt hamowania jednostką napędową wręcz poraża. Tu jest bajecznie i nad wyraz satysfakcjonująco. Skrzynia biegów ma dobrze dobrane przełożenia, jednak jej praca, szczególnie przy zmianie przełożeń, jest głośna i toporna, wrzucając pierwszy bieg i zmieniając kolejne, dochodzi z niej dźwięk taki, jakby coś miało się rozlecieć. Charakterystyczne „gdynk” ma wręcz epicki rozmach. Zastanawiałem się, kiedy wszystko klęknie, a z rozprutego kartera, posypią się tryby, trybiki i śrubki. Niezły czad! Napęd wałem jest wytrzymały i bezobsługowy, jednak w zestawieniu z charakterystyka jednostki napędowej, pracuje zbyt sztywno, przenosząc wszystkie naprężenia na resztę motocykla. Jednak dobierając umiejętnie obroty na poszczególnych przełożeniach, nie wykonując gwałtownych ruchów, jazda wychodzi nawet płynnie. Szpej rozpędza się, niczym popieprzona lokomotywa z silnikiem Diesla, a osiągnięcie prędkości maksymalnej, nie nastręcza wielu problemów. Jak na takiego kolosa, jest pysznie! I byłoby naprawdę pysznie, gdyby nie „błahostka” w postaci zawieszeń, oraz układu hamulcowego…

Podwozie

Zgroza z pożogą, czyli ktoś gdzieś dał ciała. Chyba w fazie projektowej, czego skutkiem jest jednoślad z miłą nadwagą i silnikiem, który na głowę bije możliwości podwozia. Przez to wszystko, miałem wrażenie, że zaraz po zjeździe z linii produkcyjnej, należałoby ten motocykl oddać do recyklingu. Są takie wielkie maszyny, które mogą rozdrobnić wszystko, bez najmniejszego problemu, pozostawiając ślad w postaci opiłków i wiórów… Dobra, żeby nie było, ze się czepiam na siłę – objawy niedomagań są aż nadto wyraźne. Wiadomo, nie jest to sprzęt do ganiania z prędkościami nadświetlnymi, ale w moim przekonaniu, skoro ma potencjał, powinien sprawować się poprawnie przy gnaniu troszkę powyżej tego, na co pozwala nasz rodzimy kodeks ruchu drogowego i wszelakie przepisy. A tu co? A tu dno! Zawias ugina się tak, ze w szybkich, nawet łagodnych zakrętach, motocykl tańczy, jak pingwin na szkle, a kierowca wznosi modły do wszelakich bogów, aby pozwolili mu w całości wyjść na prostą… No żesz w mordę, co to ma być?! Temat ciężki do ogarnięcia. Tak samo, jak zastosowane hamulce. One nie dają rady, są spowalniaczami, dokładnie takimi, jak w starych Muscle Carach – nie możesz na nich polegać! Spowolnią – tak, ale nie ma mowy o poprawności i wyraźnej skuteczności. Raczej pojawiły się, bo ktoś miał na uwadze względy homologacyjne. Po prawdzie, swoje zadanie spełniają do prędkości ok. 80km/h – wtedy można się nawet chwilkę nimi pozachwycać, że wyrabiają się, że zastosowano układ sprzężenia tyłu z przodem, itd. I nic poza tym. A nie można było pójść śladem starszego brata, M1800R, który zawieszenia i heble ma naprawdę dobre? Wiadomo, nie ten styl, Upside-Down i promieniowo mocowane zaciski hamulcowe w typowym pojeździe cruizer, pasowałyby, jak świni siodło, ale… Ale rozwiązanie znalazłoby się.

Werdykt

Jak mam ocenić Intrudera C1800R? Ciężko mi to przychodzi. Stylistycznie naprawdę OK. Ergonomia zadowalająca. Silnik – rewelacja, jednak niedomagająca skrzynia biegów lekko psuje obraz całości „pieca”. Prowadzenie – dno. Kto będzie zadowolony z tego motocykla? Chyba panowie z kompleksami, dla których przerost formy nad treścią będzie wyznacznikiem bycia cool i twardzielami. Da się to cacko uzbroić we wszelkie gadżety, typu, wspomniane wcześniej, mało urocze oparcie na koszmarnym sissy-bar i idiotyczną szybę z deflektorami na goleniach przedniego zawieszenia. Szyba drży, zakłamuje obraz drogi, przenosi w słoneczne dni blaski z chromów i polerek, aż boli głowa i ma się ochotę rzucić pawia na asfalt, próbując (podkreślam – próbując) jechać w korku, między autami… Wszystko jednak jest dla ludzi, a o gustach się nie dyskutuje. Będąc najgorszym cruiserem, jakim w życiu jeździłem, C1800R zdobędzie swoich fanów i miłośników, którym do szczęścia potrzebna jest jazda spacerowa, bez wykorzystywania potencjału dwóch cylindrów i gruby lans na zlotowych paradach i podczas rozkminek w towarzystwie kolegów, kiedy będą mogli powiedzieć z dumą: „a ja mam większego”. Niektórzy z upodobaniem i zaparciem godnym lepszej sprawy, przyozdobią go w wieżyczki, galeryjki, frędzle, sakwy, sakiewki i damskie torebki Ja mówię stanowczo NIE! Jest to motocykl, którego nie chciałbym mieć. Ma zbyt dużo cech, które określam jednoznacznie, jako wady. Potrafi zachowywać się, jak pocisk rakietowy tyle, że bez samonaprowadzania, wystrzelony na oślep.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany