Harley Davidson Forty-Eight - Motogen.pl

Już pierwsze zdjęcia tego motocykla, które ujrzały światło dzienne, zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Na żywo maszyna prezentuje się jeszcze lepiej; smukły kształt i filigranowe wymiary, zwłaszcza jak na konstrukcję z Milwaukee. Harley opanował budowanie fabrycznych customów do perfekcji, a ten motocykl tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu.

Weteran w garażu

Forty-Eight swoim stylem przypomina czasy weteranów wojennych wracających do domów z Harleyami, Indianami w specyfikacji wojskowej, zupełnie nieprzydatnymi w codziennym użytkowaniu. Przeszkodą w jeździe na co dzień takim motocyklem była wysoka masa, a w konsekwencji potężne zużycie paliwa i niezadowalająca prędkość. Ludzie wówczas zamykali się w swoich garażach i własnoręcznie – za pomocą młotków, pił i innych narzędzi – zaczynali przystosowywać wojskowe jednoślady do cywilnego użytku. Teraz trochę trudno to sobie wyobrazić, ale po II wojnie światowej brakowało wszystkiego, w tym przede wszystkim pieniędzy, a wojsko wyzbywało się niekiedy motocykli za przysłowiowego dolara. Wtedy właśnie powstawały pierwsze customy, a właściwie bobbery. Cięte, wyginane, klepane w pocie czoła przez wiele godzin. A było czego się pozbywać z tych maszyn. Obcinano niemal wszystko: wielkie stalowe błotniki, ogromne zbiorniki paliwa, zbędne metalowe osłony, skracano kierownice, co skutkowało ogromną wręcz redukcją wagi i znacznie wpływało na zmniejszenie apetytu na paliwo, a w konsekwencji przekładało się to na oszczędności dla właściciela. Na szczęście, te czasy się skończyły i wraz z rewolucją obyczajową oraz rock’n’rollem pojawili się Greasersi, a razem z nimi pierwsze choppery.

„…mamy wrażenie, że silnik jest dużo mocniejszy, niż na to wygląda…”

 

Forty-Eight jest swego rodzaju powrotem do korzeni Greasersów, rock’n’rolla i wolności, aż chce się śpiewać „keep my motor running…”. Motocykl nawiązuje wieloma detalami do starych dobrych czasów. Na przykład niewielki, niemal ośmiolitrowy zbiornik paliwa po raz pierwszy pojawił się w Harleyu w 1948 roku. Grube opony na szprychowanych felgach, niewielki przedni błotnik, lusterka mocowane pod kierownicą, duży prędkościomierz i niskie zawieszenie budują klimat choppera z krwi i kości. Amerykanie, budując ten motocykl, dali nam jeszcze kilka smaczków, które dopełniają stylistyki – zintegrowane światła stopu w kierunkowskazach wyglądają obłędnie, a żeby było nowocześnie, zamiast żarówek, użyto diod LED. Pojedyncze, centralnie zamocowane przednie światło, przypominające klasyczne motocykle, dopełnia obrazu klasyka. Sportster dostępny jest w trzech malowaniach: Vivid Black, Brillant Silver Pearl i Mirage Orange Pearl. Mi najbardziej przypadł do gustu kolor czarny i pomarańczowy. Panom z Milwaukee powiem tylko jedno: well done, boys.

Keep my motor running

Sercem Sportstera jest od dawna znana, chłodzona powietrzem jednostka Evolution. Nie jest to szczyt techniki, ale V2-ka – klasycznie dla marki rozchylona pod kątem 45° o pojemności prawie 1200 cm³ i dwóch zaworach na cylinder – potrafi katapultować niewielkiego H-D Forty-Eight z ogromną łatwością. Jeżdżąc tym motocyklem, mamy wrażenie, że silnik jest dużo mocniejszy, niż na to wygląda, a to za sprawą solidnego momentu obrotowego. 107 Nm dostępne jest już przy 4000 obr./min i robi wrażenie. Silnik zamocowano do ramy za pomocą gumowych poduszek, dzięki czemu całość tylko delikatnie wibruje. Dodatkowo reaguje bardzo ochoczo i płynnie na każdy rozkaz wydany prawą ręką i zmienia klekoczącego na wolnych obrotach twina w aksamitnie pracującego hot-roda. Serce motocykla z pięciostopniową skrzynią, klasycznie dla Harleya, połączono za pomocą pasa transmisyjnego. Operowanie skrzynią nie nastręcza żadnych problemów. Pracuje twardo, ale bardzo precyzyjnie. Motocykl został wyposażony w mokre, wielotarczowe sprzęgło, które chodzi, podobnie jak skrzynia, trochę twardo, lecz łatwo wyczujemy na klamce moment, w którym łapie i po chwili przyzwyczajenia jego praca wydaje się naturalna i nie sprawia kłopotów. Cały zestaw dobrany został tak, że motocyklem śmiało można poruszać się na niskich obrotach, ale wystarczy lekko odkręcić manetkę, aby Forty-Eight zaryczał z tłumików i natychmiast przyspieszył bez zbędnego szarpania.

 

Przy tym piecu mały orzeszek, który robi tu za bak, wystarcza na przebiegi rodem z motocykla wyścigowego. Forty-Eight, w zależności od kierowcy i stylu jazdy, robi od 70 do 120 km na jednym zbiorniku. W czasie nocnego terroru miasta będziemy częstym gościem na stacjach benzynowych. 

Higway to hell

Po zawieszeniu spodziewałem się więcej, zwłaszcza po jazdach chociażby modelem XR1200. Niby przedni widelec ma lagi o średnicy 39 mm i skok 144 mm, co na kartce wygląda całkiem dobrze, jednak na drodze powoduje mieszane uczucia. Motocykl kładzie się w zakręty jak marzenie do tego stopnia, że musiałem uważać, żeby nie szlifować tłumikiem o asfalt. Tor jazdy w zakręcie jest niczym wycięty laserem; stabilności nie są wstanie zaburzyć żadne wzdłużne czy poprzeczne wyboje. Jednak wystarczy przejechać przez przejazd kolejowy lub trochę wyższego śpiącego policjanta, aby przód dobił. Tył motocykla wyposażono w dwa regulowane amortyzatory, zestrojone dosyć sztywno, co czuć na dużych poprzecznych nierównościach, gdy podskakujemy na siodle raz po razie. Chwila regulacji tyłu i sprawa ulega znacznej poprawie. Szkoda, że przodu nie da się regulować, bo to na pewno rozwiązałoby problem dobijania.…szczerze mówiąc, kolejna mutacja Sportstera wyszła Harleyowi genialnie…

 

Heble to jest to, w czym Harley niekoniecznie był dobry, lecz tutaj nie można narzekać. Forty-Eight, co prawda, po użyciu tylko przodu nie zatrzymuje się zbyt chętnie, ale po zastosowaniu całego dostępnego zestawu okazuje się, że potrafi zaskoczyć. Przednia klamka przy pierwszym zetknięciu wydaje się nieco tępa. Jednak po dłuższej jeździe można się do tego przyzwyczaić i chwalić sobie czas, w jakim Harley jest w stanie zatrzymać się, nawet kiedy prawie zamykamy licznik. Nie jest to siła hamowania sportowego motocykla, ale jak na tego typu jednoślad jest po prostu wystarczająca. Pamiętajmy, że Amerykanie wyposażyli go jedynie w zaciski dwutłoczkowe z przodu i jednotłoczkowe z tyłu.

Keep on rolling

Szczerze mówiąc, kolejna mutacja Sportstera wyszła Harleyowi genialnie. Motocykl jest niewielkich, a wręcz filigranowych rozmiarów, jak na maszynę w tym segmencie. Jest to jego niewątpliwą zaletą, zwłaszcza gdy przemierzamy miejską dzicz i ciasne zakorkowane ulice. Manewrowanie jest dziecinnie proste, a miejsc, które zmuszą nas do zatrzymania się, praktycznie nie ma.

 

Egzamin na 5 mały H-D zdał również na szybkich podmiejskich trasach, gdzie leciałem nim z prędkościami bardziej pasującymi do maszyn turystycznych, a niekiedy nawet sportowych. Silnik i skrzynia okazały się fenomenalne do tego stopnia, że łyknięcie kolumny siedmiu ciężarówek naraz trwa tyle, co dwa mrugnięcia okiem

 

O wyglądzie nie będę pisał nic, ponieważ on mówi sam za siebie. Pewne jest, że posiadacz Forty-Eighta do zakupionej sztuki wianuszek gapiów dostaje gratis.

Podsumowanie

Prawda jest taka, że Harley-Davidson Forty-Eight jest po prostu kolejnym Sportsterem. Na szczęście, Amerykanie znowu udowodnili, że potrafią zrobić porywający motocykl przerabiając to, co już wyprodukowali. Wystarczy dobry pomysł, trochę sprawdzonych elementów i kawał ekscytującej motoryzacyjnej historii.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany