Harley-Davidson Softail Slim - Motogen.pl

Pod koniec pierwszej połowy dwudziestego wieku, zdemilitaryzowani żołnierze wracający z zawieruchy wojennej mieli możliwość zakupu z demobilu wojskowych motocykli w atrakcyjnych cenach. Głębokie błotniki, podwójne siedzenia czy mnóstwo osprzętu, z użytkowego punktu widzenia miało uzasadnienie, ale dla napędzanych adrenaliną chłopaków było zwyczajnie za ciężkie.

 

W celu poprawy osiągów zmniejszano lub obcinano błotniki i usuwano absolutnie wszystko, co zbędne do jazdy. Motocykle pozostawiano w oryginalnym kolorze khaki, lub przemalowywano na czarny mat. Na chromy nikt specjalnie nie zwracał uwagi. Do takich konstrukcji przywarło określenie bobber; ewoluując z cruiserów był czymś (w dużym uproszczeniu) w rodzaju brakującego ogniwa, pomiędzy cruiserem a chopperem. W przeciwieństwie do chopperów, w bobberach pozostawiano oryginalne ramy i widelce. Konstrukcje z czasem zdobyły taką popularność, że właściciele cywilnych, używanych cruiserów chętnie przerabiali je we wspomniany sposób, zmieniając całkowicie charakter maszyny. Do redakcyjnego garażu trafił kolejny po Street Bobie, fabryczny bobber – przedstawiamy Harleya-Davidsona Softail Slima.

Wygląd

Slim, którego mieliśmy do dyspozycji był czarny niczym izba zakonnika po zmroku. Motocykl sprawia wrażenie, jakbyśmy przenieśli się FatBoy’em 65lat wstecz. Podjeżdżamy z nim do zaprzyjaźnionego mechanika gustującego w spawarce i szlifierkach kątowych (ta ostatnia po raz pierwszy pojawiła się w połowie lat 20tych). Idea jest prosta-odcinamy wszystko, co zbędne tak, aby poprawić osiągi i dotrzymać tempa coraz popularniejszym motocyklom europejskim. I tak pod nóż idą błotniki, siedzenie i podnóżki pasażera, lusterka i wszelkie zbędne pierdoły. Uzyskany efekt malujemy najtańszym, dostępnym czarnym matem i zaczynamy gangsterkę po ulicach. Oczywiście testowany motocykl powstał na desce kreślarskiej. Niemniej wiele detali odnajdziemy w dłużej produkowanych modelach-zawieszenie, bak, reflektor, siedzenie i przedni błotnik przypominają te z FatBoya. To detale, które mentalnie pozostały z „cruisera-dawcy”. Tylne kierunkowskazy z wbudowanymi światłami widzieliśmy już w Switchbacku. Zawieszenie udające sztywną ramę to standard serii softail a tylny błotnik wyglądający jak skrócony element z FatBoya przywodzi na myśl garażowe przeróbki. Oczywiście tylko pod względem idei. Grube, mięsiste opony wyglądają na konstrukcje z lat czterdziestych. Szkoda, że z przodu nie mamy hamulca bębnowego, pod względem klimatu bardzo by pasował. Kierowca zamiast podnóżków ma do dyspozycji duże podłogi. Jak to często bywa, diabeł tkwi w szczegółach-po raz kolejny rzucił nas na kolana śliczny wskaźnik paliwa, wbudowany w atrapę korka paliwa. Przedni reflektor jest kwintesencją motocyklowego oświetlenia retro a lusterka, solidne manetki i osprzęt zasługują na najwyższe noty, a sposób uruchamiania kierunkowskazów – jak zwykle, poza mną wzbudził entuzjazm w redakcji. To także kolejny model wyposażony w przełącznik na baku i kartę zbliżeniową zamiast tradycyjnej stacyjki.

Technika

Slima wyposażono w silnik V2 o pojemności 103cali sześciennych, czyli niemal 1700ccm. To niezwykle elastyczna jednostka o maksymalnym momencie obrotowym wynoszącym 132Nm przy 3250obr/min. Jej charakterystyka powoduje, że niechętnie korzystamy z górnego zakresu obrotów; o przeniesienie napędu dba sześciobiegowa skrzynia i pas zębaty. Zawieszenie, zestrojone miękko, mogłoby mieć także większą siłę tłumienia-testowany motocykl często dobijał i wpadał w rezonans. Proces hamowania powierzono pojedynczym tarczom z czterotłoczkowym zaciskiem z przodu i dwutłoczkowym z tyłu. System ABS otrzymujemy w standardzie, szkoda, że działa przeciętnie.

Jazda

Jak Slim jeździ

Jazda Slimem to specyficzny temat. Od strony praktycznej możemy cieszyć się niewielkim, wynoszącym maksymalnie 6l/100km, zużyciem paliwa. Lusterka są dobrze rozmieszczone, reflektor skuteczny, a siodło stosunkowo dobrze wyprofilowane. Elastyczny silnik ułatwia podróże, a motocykl jest relatywnie zwrotny i wykazuje się pewną dzielnością w pokonywaniu korków. Pozycja jest wyprostowana, ale jazda powyżej 100km/h powoduje intensywny trening mięśni pleców, grzbietu i klatki piersiowej. Zawieszenie skutecznie i niemal on-line przenosi wszelkie nierówności dokładnie prostopadle w kręgosłup prowadzącego. Próba szybszego pokonania zakrętów kończy się frezowaniem podłóg o asfalt. Hamulce nie są najgorsze, ale ABS zupełnie się gubi; pokonywanie nawet niewielkich garbów jest traktowane przez system jak zablokowanie koła. Większą nadopiekuńczością wykazują się tylko strażnicy więzienni w bazie Guantanamo. Mimo to, po pewnym czasie, jazda zaczyna się podobać. Oldschoolowy, surowy, pierwotny, klimat, przyjemne wibracje i niesamowita elastyczność silnika czynią jazdę niezwykle przyjemną, ale tylko na spokojniejszych, w miarę równych drogach. Chęć szybszej jazdy nam zanika, a prowadzenie staje się stanem jakby podświadomym. Znajdujemy czas na chwilę dla siebie, kontemplację i totalny chillout związany z codziennymi sprawami. Jazda tym modelem przenosi nas (przynajmniej niektórych) w czasy dzieciństwa, beztroski, ale tylko pod warunkiem, że nie będziemy wyciągać z niego pełnych możliwości i znajdziemy odpowiednią drogę.

 

Podsumowanie

Softail Slim nie jest motocyklem doskonałym. Z praktycznego punktu widzenia jest słaby. Ale nadużywanie alkoholu też kiepsko się kończy, a ludzie ciągle czerpią z tego przyjemność. Przy cenie niemal 20.000 euro, trudno nazwać go okazją cenową; mimo to nostalgiczny klimat, perfekcyjna stylizacja retro i wyróżniające nas z tłumu, nieco buntownicze, ale inne niż chopperowe usposobienie, a przede wszystkim magia marki Harley-Davidson pozwalają przypuszczać, że znajdzie grono nabywców. Motocykl wzbudza olbrzymie zainteresowanie wśród przechodniów, a wieczorna jazda pomiędzy ulubionymi punktami w mieście – okazuje się bardzo przyjemna. Naszym zdaniem Slim jest ciekawą alternatywą dla zbyt pospolitych chopperów, cruiserów i dragów. To wyraźny, kolejny „powrót do przeszłości” kultowego, amerykańskiego producenta.

 

 

 

Naczelnego okiem:

Kiedy pierwszy raz usłyszałem przydomek Slim, byłem pewien, że HD wypuściło jakiegoś ultra odchudzonego „Sporciaka”, który gabarytem będzie przypominał raczej rower z silnikiem. Natomiast to, co zobaczyłem pod redakcyjnym garażem… no ok, jestem w stanie zrozumieć, że przeciętny, spasiony na hamburgerach Amerykanin też się będzie cieszył, kiedy po ostrej diecie zamiast szukania czegoś dla siebie w sklepie odzieżowym „Puszysty kłębuszek” będzie mógł wcisnąć się w zwykłą, cywilną XL.

 

Oczywiście nowy Harley nie wygląda źle, co to to nie. Dla mnie zabrakło nieco więcej retro stylizacji, bo dopóki Ania nie powiedziała mi „oto motocykl z lat 50-tych”, za cholerę bym nie wpadł, dla mnie był to po prostu kolejny, całkiem nieźle wyglądający Harry.

 

Dopisuje swoje słowa, bo miałem okazję objuczyć Slima bagażem i ruszyć w stronę Torunia na dwudniowy wypad. Pierwsze wrażenie? Tragedia. Silnik 1,7 nie miał werwy, wszystko działało ślamazarnie lub nie tak jak bym chciał. Deszcz i ciążący bagaż na plecach dopełnił czary goryczy. Do dziś zastanawiam się, czy ludzie nie odpisywali na sms`y dlatego, że nie wiedzieli co, czy to Plus nałożył filtr na zbyt dużą zawartość wulgaryzmów. Problem polegał nie w motocyklu, tylko we mnie. Wszystko odmieniło się następnego dnia. Droga powrotna zamiast pośpiechu aby zdążyć na umówioną godzinę, pozwoliła mi na bezstresowe pyrkanie z tempem, jakie czuje że jest potrzebne, bez spoglądania na licznik i zegarek. To jest w tym sprzęcie piękne – ładne słońce, zero zobowiązań, chwila dla siebie, którą postanowiłeś spędzić właśnie na dwóch kołach HD`ka. Nowy Softail Slim nie jest idealny, ale im dłużej nim jeździłem, tym bardziej żal go było oddawać.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany