Harley-Davidson Fat Boy vs Harley-Davidson Fat Bob - Motogen.pl

Nie mam zielonego pojęcia co kiedyś podkusiło chłopaków z Milwaukee, żeby określać motocykle mianem „fat” (z ang. gruby), ale przyjęło się znakomicie. Ba, Softail Fat Boy stał się legendarnym modelem po tym, jak został gwiazdą drugiej części „Terminatora”, wykonując efektowne skoki i wszelkie ewolucje, które raczej nie leżały w jego naturze. Do tego napędzany był starym dobrym Evo, dosyć dychawicznym, ale wytrzymałym V-Twinem, który w chwili obecnej staje się już klasykiem gatunku. I niech mi nikt nie mówi, że nie, bo Evolution ma swoje lata i za chwilkę okaże się, że jest tak szanowanym silnikiem, jak Shovelhead. Ale nie o tym mowa.


Dorwaliśmy dwa Harleye. Dwa grube sprzęty pędzone jednostkami Twin Cam. Świetne silniki, wtrysk paliwa, chłodzenie wiatrem… W sumie czego chcieć więcej? Wystarczy. Dwie różne rodziny motocykli – Dyna i Softail. Różni je tak wiele, że finalnie okazują się sprzętami o zupełnie innym przeznaczeniu.

Legenda Terminatora

Fat Boy w wersji Special nie jest w sumie niczym niezwykłym. Szersza tylna guma, parę pierdół dodanych, kilka zmienionych i mamy niby nowy motocykl. Jaki miły zabieg marketingowy, prawda? Bo więcej w tym roboty speców od sprzedaży i stylistyki niż znamiennych modyfikacji. Umówmy się – w wielu przypadkach tak jest i ma to miejsce niezależnie od tego, czy mówimy o stalowym koniu z USA, czy wymyśle skośnookich inżynierów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Special oznacza jedynie „wyciągnijmy kasę z kieszeni klientów, dając im gadżety”. Z drugiej strony Grubcio pozostał tym samym wesołym sprzętem, jakim był lata temu. I zupełnie nieważne jest, że tylny kapeć ma szerokość 200 mm, gdzieś tam ocieka chromami itd. Nie szata zdobi człowieka, ekhm… Nie szata zdobi „HaDeka”! Odnalazłem w nim te same pozytywne emocje, które towarzyszyły mi przy ujeżdżaniu Softaila na wąskich, odlewanych felach z głębokimi błotnikami, pozbawionymi zbędnych ozdobników. Fat Boy zawsze był surowy i w sumie taki pozostał. Prowadzi się nad wyraz dobrze, kiedy sadza się na nim tyłek. Mimo niezbyt grubego tapicerowania, siedzenie okazuje się całkiem komfortowe. Nogi są wypuszczone lekko do przodu na typową, softailową modłę. Szeroka kierownica pozwala na pełną kontrolę nad zachowaniem motocykla; znakomicie sprawdza się podczas patrolowych prędkości w mieście, w trasie, na równej nawierzchni, okazuje się świetnym towarzyszem podróży, z pewnością dzięki sześciobiegowej skrzyni i dobrze dobranym przełożeniom. Wykorzystanie momentu obrotowego również stanowi o sukcesie poruszania się tym motocyklem. Ale to już trafiło do kanonu frazesów marki. Magiczny moment obrotowy osiągalny jest już od samego dołu, od najniższych obrotów. Wbijasz pierwszy bieg i motocykl ma chęć jechać, nawet bez dodawania gazu. Idealna rzecz do uprawiania cruisingu, grubego lansu po mieście. …różni je tak wiele, że finalnie okazują się sprzętami o zupełnie innym przeznaczeniu…

 

Maneta na opór i Grubas żwawo rusza z miejsca. Wbijanie kolejnych biegów następuje bez większego problemu, mimo że towarzyszą temu odgłosy męczarni trybów.

 

Ale skrzynka pracuje bez zastrzeżeń. I oczywiście do dyspozycji kierowcy pozostaje sześć biegów. Jest to już standardem dla motocykli spod znaku Krzyczącego Orła, pędzonych Big Twinami.

Chuligan

Stare modele Dyna nie urzekały w sumie niczym. Z drugiej strony okazywały się mieć najlepszą trakcję z całej oferty modelowej, szczególnie dzięki klasycznemu układowi tylnego zawieszenia, czyli wahaczowi podpartemu dwoma amortyzatorami z regulacją napięcia wstępnego sprężyny. Całość psuły filigranowe półki przedniego zawiasu, golenie oraz lagi, zapożyczone żywcem ze Sportsterów. Nie chodziło jedynie o doznania wizualne, ale o to, że zawias w zestawieniu z motocyklami o wiele cięższymi od jakiegokolwiek Sportstera okazywał się strasznie wiotki i przy większych prędkościach żył własnym życiem. Wreszcie około 5 lat temu ktoś wpadł na genialny pomysł, żeby poszerzyć i pogrubić półki oraz zastosować lagi i golenie wspólne z modelami VRSC. Nie dość, że Dyna zaczęła wyglądać rewelacyjnie, to jeszcze samo prowadzenie uległo radykalnej poprawie. A kiedy światło dzienne ujrzał Fat Bob, stało się jasne, że w szeregach Harley-Davidson pojawił się prawdziwy chuligan. Nie ma, że boli. Fat Bob robi robotę i nie pęka na niej. Kierownica to typowy drag bar, postawiony na wysokich wspornikach. Podnóżki wysunięte są do przodu. Siodło to rasowy badlander, który nie ma na celu zapewniania komfortu, ale ma podeprzeć cztery litery prowadzącego i ewentualnie pasażera. Po odpaleniu jednostka napędowa, skręcona ze skrzynią biegów i obudową wstępnego przeniesienia napędu, ma chęć wyskoczyć z ramy i pogalopować, wydając radosne dźwięki z wydechu. Po chwili jednak, kiedy lekko podkręci się manetę gazu, okazuje się, że wibracje praktycznie zanikają. Samo „skakanie” silnika ma swój urok i jeśli komuś przeszkadza, to niech zacznie grać w szachy, zamiast przysiadać się do „Dyńki”. Poza tym wszystkim Fat Bob leje na głowę Fat Boya prowadzeniem, hamulcami oraz, jak na klocka ważącego ok. 300 kg, rewelacyjnymi przyspieszeniami. Kiedy wreszcie dorwałem Grubego Boba w swoje łapy, po krótkiej chwili doszło do mnie to, że to zdecydowanie najlepszy motocykl z oferty modelowej H-D. Jest strasznym rozrabiaką, a reszta może go całować po oponach. Zapieprzaaaa!!! Głupie zmiany w mapie zapłonowej poczyniły cuda. Zabawa jest naprawdę niesamowita.

 

Poruszając się Fat Bobem, miałem nieodpartą chęć notorycznego wystawiania środkowego palca w kierunku innych użytkowników drogi czy ciekawskich pieszych. To tak, jakby wypisać mu na zbiorniku, zamiast magicznego Harley-Davidson, slogan „Fuck The Society lub Disturbin” The Peace. Dwa ślepia reflektorów nie są może udanym eksperymentem stylistycznym, ale w sumie świetnie komponują się z całością zawadiaki na dwóch kołach, z tyłem osłoniętym błotnikiem typu duck tail.


Fat Bob jest uszyty na miarę jak dobry garnitur. Fat Boy przy nim wydaje się być motocyklem dla geriatryków, spokojnych i statecznych tatusiów chcących oderwać się od nudnej rzeczywistości. Fat Bob to ulicznik, kawał drania, który chętnie odda cechy swojego awanturniczego charakteru swojemu kierowcy. Oczywiście pozostawiam wolny wybór – każdy ma prawo do własnego zdania, a o gustach się nie dyskutuje. Klasyczny Softail kontra atrakcyjna Dyna – który z nich wygrywa? Obydwa ciężkie, opasłe, najlepiej wyglądające w czerni. Syte sprzęty! Każdy sam powinien odpowiedzieć sobie co bardziej mu pasuje. Ja tym razem stawiam na Dynę. Ulubiony sprzęt Sonny’ego Bargera i wielu Hells Angels. Idealny pojazd do zawieruchy w mieście i, mimo że to H-D, szybkich przelotów w trasie. Sadzi jak dziki, depcze konkurentów i smaży im lacza przed nosem.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany