Dni Suzuki na torze w Kownie 2008 - Motogen.pl

W dniach 21-22 czerwca 2008 na torze w Kownie odbyła się kolejna już edycja Dni Suzuki, zorganizowana wspólnie przez Suzuki Motor Poland i Grandys Duo. Impreza skierowana była do posiadaczy motocykli Suzuki, którzy w bezpiecznych warunkach toru wyścigowego, mając dostępne kompletne zaplecze serwisowe, obsługę obiektu i katering, mogli doskonalić swoje umiejętności zarówno pod okiem doświadczonych instruktorów, jak i we własnym zakresie.

Do dyspozycji uczestników imprezy pozostawali więc zawodnicy znani z WMMP: Adamowie Badziak i Kropiwnicki, oraz Wojtek Sławiński, jedyny chyba facet, który ma „swój” zakręt na Torze Poznań. Udzielali rad, tłumaczyli zawiłości związane z poruszaniem się właściwym torem, punktami hamowań i przyśpieszania, a Jacek Grandys zapoznał wszystkich z obowiązującymi procedurami i przepisami.

Nieocenioną pomoc niósł też technik z holenderskiego Hyperpro, Patrick, który cierpliwie „ugniatał” kolejne motocykle, ustawiając zawieszenia wszystkich chętnych. A kolejka do niego ustawiała się spora, tak samo, jak do stanowiska gdzie można było sprawdzić ciśnienie w oponach i dobrać je właściwie do warunków panujących na torze.

Tor

Co do samego toru – położony jest ok. 17km od Kowna, pomiędzy niewielkimi miejscowościami, osłonięty przez las. Miejscowi twierdzą, że wybudowano go za czasów ZSRR i „od zawsze” odbywały się tam wyścigi zarówno samochodów, jak i motocykli, ale ogólnie obiekt pozostawiono samemu sobie, nie inwestując nigdy w infrastrukturę, czy jakiekolwiek remonty i modernizację, pomijając kawałek nowego asfaltu na jednym z najszybszych, opadających w dół zakrętów. Reszta toru zasługuje raczej na miano trasy enduro – asfalt jest nierówny, spękany i pełen łat po bieżących naprawach nawierzchni. Strefy bezpieczeństwa przywodzą na myśl wyścigi z serii AMA Superbike,

…To trzeba poczuć i samemu przeżyć – łojenie w zakrętach Gixerów z pomocą 40-konnej maszynki!…

rozgrywane w większości na torach, gdzie metalowe bandy postawione są tuż przy asfalcie. Tak więc uczestnicy przestrzegani byli przed zbytnią brawurą i pewnością siebie, mogącą skończyć się niemiłą niespodzianką. Pierwsze okrążenia pokonywane były z reguły powoli, wszyscy chcieli zapoznać się z konfiguracją zakrętów, gdyż zdecydowana większość ludzi nie dość że była na litewskim torze po raz pierwszy, to była to ich pierwsza wizyta na tego typu obiekcie. Niektórzy sami próbowali swoich sił, niektórzy gęsiego, za prowadzącymi coraz szybciej i pewniej pokonywali kolejne kółka. Kilku zawodników z Pucharu GSXR potraktowało wypad na Litwę, jako kolejny trening przed zawodami. Pogoda dopisywała, humory również. W przerwach pomiędzy jazdami dzielono się spostrzeżeniami. Widzów i odpoczywających riderów zabawiał Hubert „Raptowny” Dylon, który uparcie upalał swojego stunt-GSXR’a, łamiąc wszelkie prawa fizyki. Wtórowało mu dwóch maluchów na mini-cross’ach, którzy bez przerwy huczeli w parku maszyn i próbowali swoich sił na torze kartingowym.

Obiad i ogień!

Organizatorzy nie pozostawili zaproszonych gości głodnych i spragnionych, zaserwowano obiad, nakarmiono i napojono zmęczonych jazdą – duży plus imprezy. Zaraz potem wznowiono jazdy i znów wszędzie słychać było grające silniki, a motocykle w dzikim tempie przemykały po prostej startowej. Do dyspozycji dziennikarzy i instruktorów oddano motocykle testowe – począwszy od DRZ 400 SM, a kończąc na potworach typu B King i Hayabusa. Co ciekawe, niewielki i lekki DRZ w wersji Supermoto dostarczał niczym nie skrępowanej radości i pozwalał pokonywać wyboje NEMUNO ZIEDAS z manetą gazu otwartą do oporu. To trzeba poczuć i samemu przeżyć – łojenie w zakrętach Gixerów z pomocą 40-konnej maszynki! Ale wielkich emocji dostarczały wszystkie pozostałe sprzęty, szczególnie nowy GSXR 750, bardzo zwarty i kompaktowy sport, który w warunkach kowneńskiego toru potrafił być zabójczą bronią przeciwko „litrówkom” – łatwy w prowadzeniu, zapewniający znakomitą pozycję za sterami i super-poprawną trakcję, a do tego sporą moc i moment obrotowy, pozwalał na pokonywanie kolejnych okrążeń i nawijanie kilometrów w iście szatańskim tempie. Jak stwierdził Adam Badziak, dosiadający swojego torowego „tysiąca”, przewagą fabrycznych sprzętów były też fabryczne zawieszenia, zestrojone bardziej miękko i skutecznie „wybierające” nierówności nawierzchni. 750-ka dała mi też popalić, w momencie, gdy upojony szybszą jazdą, poczułem się zdecydowanie pewniej i odkręciłem mocno gaz na podjeździe pod górę (gdzie tor zawijał w lewo i opadał nagle z dół) – nagłe przeładowanie biegu na szczycie wzniesienia poderwało dziób motocykla do góry i większość drogi w dół pokonałem z zadartym nosem, prosząc wszystkich świętych (ja, ateista…), aby wreszcie przednie koło raczyło zetknąć się z asfaltem.