Bielawa, czyli...koszmar stuntera - Motogen.pl

autor: Daniel „Kwiatek” Kwiatkowski

50 polskich złotych za koszulkę z numerkiem, dzięki której możesz zasilić zacne grono zawodników. A co w zamian? Oferta tegorocznej Bielawy Street Fighter Festiwal była nadzwyczaj bogata i nietuzinkowa. Co więc mamy w menu?
CZEGO PANOWIE SOBIE (NIE)ŻYCZĄ?

Słońce w zenicie, rozpalające organizm do granic wytrzymałości. Woda? Kawałek cienia? Ale po co?! Jak wiadomo, człowiek składa się w 70% z wody – po co więc więcej? W dwa dni taka ilość i tak nie wyparuje. Po co także wydawać kolejne złotówki i zapewniać zawodnikom takie luksusy, jak np. kawałek cienia (pomijając fakt, że sezon letni w pełni, co zdecydowanie sprzyja okazjom typu „Namiot Grillowy Biedronka” za jedyne 14.99!). Przed słońcem schronić można się w cieniu auta, którym przyjechało się na miejsce. Ach, no tak… Szkoda tylko, że parking dla zawodników został wyznaczony jakieś 200-300 metrów od miejsca zawodów. Krótki spacer do samochodu po opony (w które oczywiście każdy zaopatrzył się sam) na pewno dobrze zrobi „wypoczętemu” po zawodach, czy treningu zawodnikowi! Jeszcze lepszym odpoczynkiem jest samodzielna, ręczna zmiana opon, ponieważ zmieniarka i jakikolwiek serwis techniczny na SFF to rzecz zbędna. Podsumowując, zawodnik to twór samowystarczalny i jakiejkolwiek pomocy nie potrzebuje!

DO RZECZY!

OK, koniec narzekania! Może i parku maszyn nie było, ale, jak wiadomo, stunterzy przyjechali tam jeździć, a nie dłubać przy motocyklach! Tak więc, jak przed każdymi zawodami, należy rozpocząć trening,. Tylko gdzie strefa treningowa? Ach, to te dwa pasy jezdni, gdzie odbywają się zawody? Miejsce przeznaczone docelowo dla ruchu dwóch pojazdów miałoby pomieścić kilkunastu motocyklistów, trenujących swe karkołomne figury? Zawodników, których część nigdy wcześniej nie jeździła w tak licznej grupie…? Cała stunt-encyklopedia trików (od szybkich gum, przez akrobatykę po cyrkle i wiele innych) w jednym czasie i na tak małej powierzchni była dość ryzykownym posunięciem. No ale, jak wiadomo: jest ryzyko – jest zabawa!
Nasuwają się kolejne pytania: kto więcej ryzykował? Kto miał więcej zabawy? Zawodnicy gnieżdżący się na treningu, jak sardynki w puszce, czy może widzowie (którzy zresztą mogli podziwiać cały ten trening) „chronieni” barierkami? Tak chronieni, że w momencie przypadkowego uderzenia motocykla, barierki przewróciłyby się na ludzi stojących przy nich. Zabezpieczały one tylko i wyłącznie stunterów przed wtargnięciem gawiedzi na ulicę. No chyba, że ktoś wydał już te 35 PLN-ów na miejsce na trybunach (wprawdzie za barierkami tylko dyszka, no ale zawsze to taniej niż być zawodnikiem…).